Działa tylko w IE - sorry!    
     

Świerklaniec - z kart historii

Gertruda Matysiok


Opodal Chechła - co w języku staropolskim znaczy "las mieszany" - znajdował się borek świerkowy, czyli Świerklaniec. W Świerklańcu natomiast obwarowane schronisko, gdzie chechlanie i mieszkańcy sąsiednich osad ukrywali się przed nieprzyjaciółmi i najazdami. Otaczające wówczas Świerklaniec bagna ochraniały schronisko, do którego prowadził tylko wąski dostęp. Tutaj znajdowała się siedziba dworskiego starosty króla Bolesława Chrobrego, do którego jako majątek osobisty należała ziemia bytomsko-tarnogórska. Ludność zamieszkująca tereny dzisiejszej gminy Świerklaniec trudniła się rolnictwem, rybołówstwem i hodowlą.

W dokumencie podziału Śląska na dzielnice wymieniono po raz pierwszy nazwę grodu warownego Świerklin lub Świerklina, wchodzącego w skład księstwa bytomskiego. Gród ten wraz z Chechłem przypadł w udziale księciu oleśnickiemu. Świerklaniec jako cząstka księstwa bytomskiego dzielił z nim dole i niedole.

Po bezpotomnej śmierci księcia bytomskiego Bolesława w 1355 r., król Czech IV podzielił jego dziedzictwo na dwie części: miedzy księciem cieszyńskim Przemysławem, a księciem oleśnickim Konradem. Pierwszemu z nich dano we władanie połowę miasta Bytom, Bobrowniki, Tarnowice Stare, Dąbrówkę Wielką i połowę wsi Piekary Rudne. Natomiast książe Konrad otrzymał drugą połowę Bytomia, Świerklaniec, Piekary Wielkie i Radzionków.

Dzięki archeologom wiemy, że w okolicy dzisiejszych Tarnowskich Gór istniały dwa grodziska i siedem osad wczesnofeudalnych. Ponadto w dziewięciu innych miejscowościach znaleziono luźne przedmioty pozostawione przez ówczesnych mieszkańców. Osadnictwo skupiało się wówczas na terenie współczesnych nam: Starych Tarnowic, Świerklańca, Bobrownik, Orzecha, Dąbrówki Wielkiej, Radzionkowa, Zbrosławic. Pozostała część na północ od linii Tarnowice Stare - Świerklaniec pokrywały lasy.

Do początki XVI w. lista władców Świerklańca była już dość długa. Byli nimi kolejno: książęta Zbigniew i Przemysław Oleśniccy, a następnie król węgierski Maciej Korwin, który z kolei sprzedał księstwo bytomskie wraz ze Świerklańcem Janowi z Żyrotina, a ten Janowi III Dobrotliwemu (1498-1532), ostatniemu z Piastów na Opolu.

Świerklaniec odetchnął. Plądrowany w czasie walk husyckich, gnębiony przez wojska węgierski Macieja Korwina przedstawiał zupełną ruinę. Gród warowny podupadł, budowa zamku murowanego na rozstajach dróg utknęła z powodu braku ludzi i materiałów. Nowy władca znany już ze swojej dobroci i rozumu był jedyną nadzieją. W czasie częstych pobytów na Świerklańcu skupiał na sobie wzrok setek par oczu swych poddanych: co zarządzi i co postanowi? Nie zawiódł... Uporządkował stosunki własnościowe, nadał nowe ziemie, sprowadzał ludzi na osadnictwo, zachęcał do hodowli, popierał pasiecznictwo. Czuwał, aby zarządca Świerklańca był uczciwy i dokładnie wykonywał jego polecenia.

Ruszyła budowa zamku. Rozpoczęta w 1470 r. wlokła się z przestojami przez kilkanaście lat. Dopiero pomoc wszystkich okolicznościowych wiosek, a zwłaszcza Piekar, które dostarczyły materiały, transport, murarzy i kamieniarzy, spowodowała przyśpieszenie robót i ich ukończenie około roku 1499.

Nie wiemy, jak zamek wyglądał pierwotnie, bowiem w ciągłych dobudówkach, a wreszcie w generalnej przebudowie w1849 r. zatracił swój pierwotny styl i wygląd. Na pewno miał dziedziniec wewnętrzny i dwie baszty oraz opasany był fosą wypełnioną wodą. System podwójnych murów z żelaznymi bramami i zwodzonym mostem stwarzał pełne możliwości obrony.

Ostatni Piast opolski Jan III Dobrotliwy zmarł bezpotomnie w marcu 1532 r. Jeszcze za życia księcia kręcił się wokół jego osoby daleki krewny po kądzieli, margrabia Jerzy Brandenburski z frankońskiej linii Hohenzollernów.

Jedynym zadaniem wyznaczonym mu przez rodzinę, a także jego osobistym celem było uzyskanie śląskich bogactw. Każda intryga była dobra, każda ofiara celowa dla tego osiągnięcia. Sprytny margrabia zapewnił sobie poparcie króla, sprzedał swoje węgierski posiadłości i przeniósł się na Śląsk, żeby być bliżej "kochanego księcia", od którego zresztą wyłudził już Bogumin.

W Europie Środkowej zawrzało. Przeciwko tym zamiarom wystąpili Habsburoowie panujący w Czechach, nienawidzący margrabiego Jerzego zarówno za jego luteranizm, jak i pokrzyżowanie własnych, tak ich samych dążeń. Sprawę po długotrwałych farsach zakończono kompromisem w postaci znacznej kwoty przekazanej Habsburgom w zamian za rezygnacje z ich roszczeń.

Cel został osiągnięty!... Całe Księstwo Opolskie, bogate i kwitnące, wpadło w ręce Hohenzol1ernów, a na zamku świerklanieckim zamieszkał nowy właściciel Jerzy Brandenburski.

Nie panował jednak zbyt długo, bo oto z dalekiej Lewoczy, ze Spisza, wyciągnęły się po te dobra nowa, chciwe ręce, a ich starania o ten łup były czynione od dłuższego czasu. Przeciwnik był potężny i groźny, bo - po pierwsze - popierał go sam cesarz austriacki Rudolf II, a po drugie w jego kieszeniach siedziało pół Europy w postaci skryptów dłużnych i rewersów na sumy iście bajońskie. Ten nowy przeciwnik to Donnesmarckowie.

W Spiskiej Kotlinie, na południu od Kieżmarku, a na zachód od Lewoczu leży piękne położone na wzgórzach miasteczko Spiski Czwartek, które koloniści niemieccy nazwali po swojemu Donnerstagiem (w dosłownym tłumaczeniu "czwartek").

W drugiej połowie XIV w. osiedliła się tam dziwna, a liczna rodzina Hencklów de Quito-Foro. Jej narodowość trudna do ustalenia, pochodzenie - dokładnie nie znane, język - żargon z dziwnej mieszaniny słów węgierskich, niemieckich, chorwackich i Bóg wie, jakich jeszcze.

Jedno było bezsporne: ukochanie pieniądza, pasja handlowa, pęd do spekulacji i ryzyka oraz interesy, interesy i jeszcze raz interesy, czasem ciemne, starannie ukryte przed prawem, czasem kręte jak ścieżki w pobliskich Karpatach.

Po stu pięćdziesięciu latach ich bogactwo stało się przysłowiowe, a sława ogarnęła całą, Środkową Europę. Od niemieckiej nazwy miasteczka przyjęli nazwisko. To teraz ród Henckel Donnesmarck, którego głową, był Jan Henckel. Był on bankierem i jego ulubioną lektura, były stosu listów zastawczych, rewersów, pożółkłych pergaminów z pieczęciami i cyframi pożyczonych sum. Ze szczególną lubością, gromadził i kompletował skrypty dłużne cesarza austriackiego Rudolfa II - największego swego dłużnika.

Donnesmarck domyślał się, że cesarz nie będzie w stanie spłacić zaciągniętych długów, które wynosiły około pół miliona guldenów. Postanowił wiec udać się do Wiednia i domagać się od Rudolfa II ziemi bogumińskiej, raciborskiej, księstwa bytomskiego i miasta Tarnowskie Góry.

Tymczasem Pan na Bytomiu, opasły Jan Brandenburczyk nie domyślał się grożącego mu niebezpieczeństwa. Do Świerklańca przyjeżdżał tylko na całonocne biesiady i uczty, gdzie w licznej kompanii piło się garncówkami rozliczne trunki. Rządy przekazał różnym pisarzom i zausznikom, którzy bez litości gnębili lud, wymuszając ciągle nowe świadczenia i daniny. Chłop stracił resztę wolności osobistej: nie wolno mu było porzucać ziemi, zmieniać miejsca zamieszkania. Kara chłosty, za błahe nawet przewinienia była na porządku dziennym. W ciągu kilku lat wieś z względnego dobrobytu stoczyła się na dno nędzy.

Przez Śląsk przetoczyły się w latach 1533-1571 cztery fale buntów, zamieszek i strajków. Najgroźniejsza z nich miała miejsce już w 1534r, kiedy wzburzone tłumy zniszczyły sztolnie i urządzenia górnicze, po czym obległy zamek świerklaniecki, siedzibę urzędu górniczego. Zamek wytrzymał kilkudniowe oblężenie nieuzbrojonego tłumu.

Po Jerzym władcą Państwa Bytomskiego został jego syn, Jerzy Fryderyk. Nie zdołał on już utrzymać całości terytorium, przekazanego mu przez ojca i został zmuszony do odstąpienia Habsburgom księstwa opolskiego i raciborskiego, zatrzymując jedynie Państwo Bytomskie. Habsburgowie nadal rościli sobie pretensje do Państwa Bytomskiego. Po bezpotomnej śmierci Jerzego Fryderyka Państwo Bytomskie objął jego krewny, elektor brandenburski - margrabia Jan Jerzy. Wtedy Habsburgowie przystąpili do natarcia na margrabiego i wytoczyli mu długotrwały proces sądowy. W rezultacie odebrali Hohenzollernom prawo do Państwa Bytomskiego.

Zachował się anonimowy wierszowany dialog pt. "Polok w Śląsko" z początku XVII w., ukazujący ówczesne stosunki wiejskie w Państwie Bytomskim. Dziewczyna służebna z Piekar tak skarży się na szczególnie ciężką prace na folwarku, należącym do zamku w Świerklańcu;


"O panoczku, nie rozumiej tego,
Wszystkich nas Piotr ma w dobrej pamięci
Do roboty, skoro słońce wświeci,
Po kilka dni nawet tam mieszkać przedzie;
By krwią płakał, przeciez nie wynijdzie.
Już nam palce poobłozily,
A w nogach się potargały tyły
Nawiedzając zamek ten nieszczęśliwy,"

Ten interesujący przekaz mówi też o traktowaniu poddanych chłopów przy opłacaniu przez nich na rzecz zamku w Świerklańcu daniny w ziarnie zwanej osepową (ospą):


"Jakem słyszał na Świerklańcu dosyć
Piekła, gdy płat z ospy przyjdzie znosić,
Tom dopiero Piotrek swoje harce,
Szerzy chciwe, sadząc w gąsior starce
Ziemiańskie poddane - jadowity
Djabli klucznik, w złości sztuczne skryty."

Doskonały wywiad donosił Donnesmarckowi o wszystkim co się działo w Państwie Bytomskim. Jednak Henckel Donnesmarck nie zdołał nakłonić Rudolfa II do spełnienia jego żądań. Cesarz odkładał wciąż do sposobniejszej pory, osładzając odmowę przyznawaniem coraz to nowych przywilejów i coraz wyższych godności i odznaczeń. Hanckel Donnesmarck to teraz już "Zbawca Ojczyzny", "Przyjaciel dworu" i "Radca Królewski".

Wśród wielu przywilejów znalazł się jeden, choć teoretyczny na razie, w przyszłości miał wywrzeć decydujący wpływ na losy Świerklańca. Oto w lutym ł607r. podpisuje cesarz przywilej państwowy, w którym przyrzeka, że szlachetnie urodzony Łazarz Henckel i wszyscy jego spadkobiercy i sukcesorzy aż do najdalszych pokoleń we wszystkich swych zamkach, ziemiach i dobrach jakie posiadają lub posiadać będą na obszarze cesarstwa, ustanawiać mogą:

  1. najwyższą władze sądowniczą. ustawodawczą i wykonawczą z karą śmierci włącznie,
  2. mianować wszelką zwierzchność w miastach, majątkach ect i ja odwoływać,
  3. w granicach państwa, a także poza jego granicami, wolny handel piwem i winem uprawiać mogą,
  4. od wszelkiej daniny publicznej i wszelkich ciężarów, jak również od przymusu dawania żołnierzy, zwolnieni być mają.

Wojna trzydziestoletnia przyspieszyła bieg wydarzeń. Zmarł cesarz Rudolf II, a na tronie zasiadł Ferdynand II. W Bytomiu i Świerklańcu rządzili nadal Habsburgowie. Tylko sędziwy Łazarz Henckel trzymał się wciąż w Lewoczy, walcząc uparcie o dobra bytomskie. A długi cesarskie nadal rosły.

1620r. właściciel Świerklańca otrzymał rozkaz opuszczenia księstwa bytomskiego, po przegranej bitwie pod Białą Górą w Czechach. Lecz dumny pan nie usłuchał. Przez dwa lata trwały lokalne walki, zupełnie wyniszczające te obszary. Wreszcie zniecierpliwiony Ferdynand II oczyścił Bytom z wojsk Habsburgów. Zawiadomił także Henckla Donnesmarcka, że księstwo bytomskie, raciborskie, ziemia tarnogórska i Świerklaniec czekają na nowych właścicieli. Był rok 1632. Nareszcie u celu. Zaczęło się w Świerklańcu panowanie Hencklów Donnesmarck i trwało do20 stycznia 1945r., czyli 3 stulecia i 22 lata.

W kilkanaście lat później Ferdynand III nadał Donnesmarckom dziedziczny tytuł hrabiowski z efektownym herbem. Herb był podzielony na osiem części: herb rodowy, czyli pół gryfa i u dołu trzy lilie, oraz herb miasta Bytom, herb miasta Tarnowskie Góry i herb miasta Bogumin (dzisiejsze Czechy). Rządy Donnesmarcków różniły się od poprzednich tym, że do ucisku gospodarczego i społecznego doszedł jeszcze ucisk narodowy. Czuli się oni misjonarzami ducha pruskiego na tych ziemiach. - O, Neudek - nasze gniazdo rodowe - mówili Donnesmarckowie z dumą, zapominając o Spiskim Czwartku i Lewoczy.

W latach 1640-1840 nie dzieje się w tym gnieździe rodowym nic specjalnego. Donnesmarckowie "rozłażą" się po całym Śląsku, tworząc różne linie rodowe. Mówi się o Hencklach linii raciborskiej, siemianowickiej, bogumińskiej, świerklanieckiej i innych. Dla wszystkich jednak linia świerklaniecko-tarnogórska pozostała punktem centralnym całej konstelacji.

Karol Łazarz Henckel von Donnesmarck, bo tak brzmiało jego pełne nazwisko, miał siedmioro dzieci. Najstarszy syn, Ferdynand, mizerny, lękliwy, nie udał się. Potem była seria pięciu córek i wreszcie najmłodszy, urodzony w 1630r., syn Gwidon. Stado guwernerów edukuje tę chlubę i nadzieję Donnesmarcków. Zdolności i pamięć Gwidona zdumiewają. W czwartym roku życia biegle czyta, poznaje języki starożytne, słownictwo i zasób wyrażeń jak u człowieka dorosłego. To "cudowne dziecko" - opiniują pedagodzy. W siedemnastym i osiemnastym roku życia dokończył edukację podróżując po Europie. W Szwajcarii dosięgły go wezwania ojca do powrotu. Wrócił przystojny, wysoki młodzieniec o niebieskich oczach i blond czuprynie. W Świerklańcu dowiedział się, że musi stanąć na czele rodu z zadaniem doprowadzenia go do rozkwitu. Chwila nie była sposobna. Europa wrzała hasłami Wiosny Ludów.

Już pierwsze dni rządów Gwidona dowiodły, że z młodym hrabią nie będzie żartów. W tydzień rozpędził większość personelu kierowniczego, którym posługiwał się jego ojciec. Dobierał starannie nowych pracowników. Wystarczało mu pół godziny rozmowy z kandydatem, po czym kładł mu rękę na ramię, patrzył w oczy i mówi:
- Wierzę, że będzie pan dobrym przyjacielem rodziny Donnesmarcków. Angażuję pana - i nigdy się nie zawiódł!

Przez 6 lat niezwykłym sprytem, energią i nadzwyczajnym szczęściem w transakcjach zadziwiał całą Europę. Jednocześnie ujawnił też inną cechę charakteru: okrutną bezwzględność w postępowaniu z robotnikami. Wierny kapitalistycznej zasadzie "największy zysk za najmniejszą cenę" wrócił do perfidnych sposobów stosowanych już przez jago ojca, a zaniechanych na skutek sprzeciwu innych właścicieli kopalń. Był to przymus odrabiania wszelkich powinności chłopskich nie na roli lecz w kopalniach. W Świerklańcu Gwidon Henckel założył fabrykę rur drenażowych, ponadto posiadał tu również młyn., gorzelnie i tartak. Natomiast w Kozłowej Górze miał bażantarnię, a pod Stroszkiem - zwierzyniec. W 1654r. Gwidon Henckel von Donnesmarck oświadczył rodzinie:
- Jestem obecnie właścicielem 11 kopalń, 4 hut, 9 różnych fabryk, 3 gorzelni, browarów i 22 dominum rolno-leśnych. Należymy do najbogatszych rodzin w Europie.

Gwidon Henckel postanowił urządzić sobie małe wakacje. Wyjechał do Berlina a potem do Paryża. W tamtejszej operze po raz pierwszy zobaczył markizę de Paiya, trzydziestopięcioletnią kobietę o zmysłowej, wręcz wyzywającej urodzie, klasycznych francuskich rysach, smagłej cerze, lekkich naturalnych rumieńcach, chabrowych oczach.

Markiza de Paiva, czego nikt się nie domyślał była Sarą Łachman, urodzoną w Nysie w 1619 roku, w rodzinie biednego Syda, handlarza starzyzną. Jej życiorys wystarczyłby na scenariusze do kilku filmów. Miała kilku mężów i niezliczoną ilość kochanków, wśród których widzimy ludzi wybitnych, bogaczy, baronów i hrabiów, ale również i tych z zaułków paryskich i Placu Pigalle.

Od pamiętnego spotkania w operze przystojny Henckel i piękna, chociaż o jedenaście lat starsza, Paiva stali się nierozłączni, Hrabia spełniał każdą, nawet najmniejszą zachciankę ukochanej. Na Polach Elizejskich zbudował dla niej okazały pałac o ekskluzywnych wnętrzach. Na budowę pałacu, ze Świerklańca, spłynęła niebagatelna suma 160 tysięcy marek.

Atmosfera w Paryżu zagęszcza się. Jesienią roku 1817 Donnesmarck bierze ślub ni to z Żydówką, ni to z Rosjanką, ale w każdym razie piękną kobietą, jaką była Paiva. W tymże też roku sprzedano wszystkie francuskie posiadłości, jakie należały do Donnesrnarcków i Gwidon wraz z małżonką wrócił w zacisze świerklanieckich borów i lasów.

Paiva powoli zaczęła przyzwyczajać się do Świerklańca. Obserwowała męża i jego zabiegi wokół pomnażania majątku. Imponował jej stanowczością i szybkością działania, zdumiewała ją trafność jego decyzji i pewność z jaką operował milionami.

Gwidon, aby przypomnieć markizie młodość, postanowił zbudować nowe przytulne "gniazdko'' na wzór pałacu na Polach Elizejskich. W sierpniu 1873 r. Henckel i Paiva wraz ze służbą przeprowadzili się do nowo zbudowanego pałacu nad stawem. "Nowy Wersal" projektowany przez francuskich architektów, rzeczywiście przypomniał Gwidonowi, ale szczególnie Paivie, Paryż i dawne życie z wolna ulatujące w niepamięć.

Mijały lata. Aż nagle zgrabna dotąd dama zaczęła gwałtownie tyć. Chodziła z trudem., potwornie gruba., z pięcioma podbródkami, obwisłymi policzkami i orlim nosem. Artretyzm powykrzywiał jej palce u rąk i uczynił je podobnymi do szponów. Tak oto starość. płaciła haracz ekscesom młodości.

Wolno i monotonnie płynęły lata ku zbliżającej się nieuchronnie katastrofie. Nastąpiła ona w 1664 r. Serce nie mogło bić dłużej w przetłuszczonym ciele. Paiva zmarła mając 65 lat. Przy łożu śmierci Gwidon złożył swej ukochanej przysięgę, że już nigdy nie ożeni się. Zmarłą zabalsamowano i pochowano w trzech trumnach w murowanym sarkofagu.
To jakim epitafium uczcił Paivę bibliotekarz Donnesmarcków Johann Katzy:
-DZIŚ OSTYGŁA NA ZAWSZE NASZA GÓRA TŁUSZCZU...
"Hrabia-wdowcem" -wieść o takiej treści lotem błyskawicy dotarła do wszystkich okolicznych krewniaków.
- Ej - mówiono szeptem - hrabia nie ma dzieci, a więc nie ma spadkobierców, czyli ten majątek, największy w Europie będzie kiedyś nasz.

Tymczasem Gwidon szybko przystosował się do nowej sytuacji. Postać Paivy bladła we wspomnieniach coraz bardziej. Już po pół roku Henckel zaczął żałować przysięgi danej nieboszczce Paivie. Takie myśli kłębiły mu się w głowie:
"Aby postarać się o potomka trzeba myśleć o powtórnym ożenku."
Oto "Białość męska". Jej sens uchwycił pewien satyryk mówiąc:
"On był stały, tylko one się zmieniały..."

Hrabia wyjechał do Paryża, potem do Berlina i tam rzucił się w wir zabaw i rautów. Okazja przyszła nagle. Miała postać wiotkiej drobnej dziewczyny o bujnych blond włosach, twarzy dziecka i dużych marzących oczach, które z miejsca urzekły Donnesmarcka. Niedawno rozwiedzionej młodej Rosjance podobał się ten legendarny magnat ze świerklanieckich borów, potężny, barczysty i ciągle jeszcze przystojny oraz pociągający Henckel. Katarzyna, bo tak miała na imię, nie przeraziła się nawet tym, że jest młodsza od swego wybrańca o całe 32 lata.

Echo romansu Gwidona z Katarzyną dotarło wkrótce do Świerklańca. Wśród licznego kuzynostwa Gwidona padały gorączkowe pytania: Co robić? Jak przeciwdziałać przecież wielka fortuna wymyka nam się z rąk? Odpowiedź nasuwała się sama: przede wszystkim należy hrabiemu przypomnieć przysięgę daną Paivie. Ona obowiązuje, nie wolno jej naruszyć ani złamać, bo przecież hrabia ma swój honor.

Nowa wiadomość wstrząsnęła okolicą: o północy na krużgankach nowego pałacu "Małego Wersalu" ukazała się Paiva. Stanęła bezszelestnie w mglistej poświacie, z rękami uniesionymi w górę, jęcząc jakimś dziwnym jak echo głosem. Usłyszano przejmujący szloch, a w powietrzu rozszedł się dziwny i nieznany zapach. Wyszła jak gdyby wtopiła się w okno swego różowego buduaru. Dwa dni później zjawa pojawiła się ponownie. Pośród dworzan i służby zapanowała powszechna trwoga. Co robić? O wszystkich wydarzeniach, które miały miejsce w Świerklańcu, dowiedział się przebywający w Berlinie hrabia.

A teraz przemówi "swymi słowami" z pamiętnika Herr Johan Katzy. Posłuchajmy:

26. VIII. 1886 r.
"- Dziś pomagałem burgrabiemu w redagowaniu telegramu do Berlina. Ostatecznie, po kilku przeróbkach ustaliliśmy tekst następująco:
" J. O. Panie Hrabio!
- Zawiadamiam, że na krużgankach i w korytarzach nowego pałacu ukazuje się co północ duch nieodżałowanej pamięci nieboszczki hrabiny Paivy. Chodzi w białych szatach, z rękami wyciągniętymi przed siebie, jęczy i szlocha. Siedem osób może pod przysięgą stwierdzić, że widziało ją kilkakrotnie. Czekamy postanowień J. O. Pana Hrabiego.
. H. Koppe
Zarządca Pałacowy."

30. VIII. 1886 r.
"- Dowiedziałem się, że dziś burgrabia otrzymał z Berlina odpowiedź na naszą depeszę.
Brzmi ona tak:
"- Od czego Was tam mam? Zapędźcie ją z powrotem do grobowca. Moja refleksja na temat ducha: Nareszcie jest!... O jakichkolwiek zamkach czytałem: włoskich, hiszpańskich, francuskich czy angielskich zawsze i każdy miał swojego ducha. To dobrze, że jest wreszcie i u nas....Oby na stałe, bo zamek bez ducha to potrawa bez soli ... Duchy?...Ha...ha...ha..."

Nowa hrabina Katarzyna Henckel von Donnesmarck zjawiła się w Świerklańcu wiosną 1887r. Johann Katcy napisał o niej tak: "Dziś ujrzałem po raz pierwszy naszą Panią. Szczupła, nie wysoka, o pięknej i bardzo pociągającej twarzyczce. Mówią, że jest bardzo dobra dla służby. Wyznaje prawosławie, więc wraz z nią przyjechało dwóch tęgich popów, kilka obrazów świętego Michała Cudotwórcy i mnóstwo ikon. To wszystko umieszczono w północnym skrzydle pałacu..."

Upłynął rok. Duch Paivy pogodził się z faktem dokonanym i wobec braku rezultatów straszenia przestał się pokazywać. Co wnikliwsi dworzanie zauważyli przy tym, że odejście Paivy zbiegło się w czasie z wyjazdem ze Świerklańca zdolnego pirotechnika, którego wraz z żoną zaproszono do urządzenia sztucznych ogni i różnych fajerwerków na uroczystość powitania nowej pani. Przebywał on w Świerklańcu kilka miesięcy, a został "kochanemu kuzynowi Gwidonowi" wypożyczony przez krewniaka... z Siemianowic.

Nowa pani gorliwie wypełniała wszystkie zobowiązania wobec rodu Donnesmarcków. Późną wiosną przyszedł na świat autentyczny obraz hencklowskiej krzepy, madę in Neudeck 1866 obficie obdarzony imionami, jedno z nich - Gwidotto. Za dwa lata uzyskał braciszka Krafta.

Na lata 1690-1910 przypada szczytowy okres ekspansji gospodarczej Donnesmarcków. Potworne ramiona tysiącami ssawek oplotły całą Europę. Tu w Świerklańcu był mózg i oko tej ośmiornicy i owa komora pneumatyczna dająca siłę ssawkom.

"Mały Wersal" okazał się rzeczywiście za mały. Pełnomocnicy i dyrektorzy zakładów przemysłowych odbywają tu swoje narady, konferencje, składają sprawozdania, biorą dyrektywy. W pałacu są także goście. W chwilach miedzy zajęciami i ucztami prowadzi się ich wszystkich na górne balkony i wskazując na wschodnie i południowe obszerne przestrzenie, mówi się skromnie; "Wszystko, co stąd widzimy w zasięgu naszego wzroku, to świerklanieckie państwo."

Nadejście XX stulecia uczcił Donnesmarck nową budowlą: w pobliżu "Małego Wersalu", zbudowanego na wzór francuskiego Versallies, wznoszą się mury "Neudecker Villa", pałacyku zwanego później "Domem Kawalera", a przeznaczonego wyłącznie dla gości, a zwłaszcza dla Wilhelma II, który przyjeżdżał chętnie do Świerklańca na polowania.

Jest rok 1916. Śmierć odnalazła wreszcie krzepkiego starucha księcia Gwidona. Twórca potęgi rodowej Donnesmarcków po 66 letnim panowaniu i krótkiej chorobie zmarł w wieku 86 lat. Mocą testamentu wodzem rodowym został książę Gwidotto wraz z małżonką Anną Luizą Konstancją, a hrabia Kraft otrzymał między innymi jako fideikomis pałac i dominium leśne w Reptach.

Trzeba podkreślić, że testament ów był ostatnim majster szykiem spryciarza Gwidona. Trwałość swego skarbu oparł na starym prawie spadkowym "fideikomisu" zobowiązującym spadkobiercę do przekazania majątku w stanie nie uszczuplonym według ustalonego porządku dziedziczenia. W ten sposób majątki rządzone przez spadkobierców nie przestały być częścią wspólnego rodowego dobra. Oprócz Rept prawom fideikomisu podlegały dobra rodowego Świerklańca, Żyglina oraz dominium gliwicko-zabrzańskie. Innymi dobrami mógł sukcesor rozporządzać według własnego uznania.

Warto przytoczyć charakterystyczny, końcowy fragment testamentu księcia Gwidona: "I wreszcie usilnie przestrzegam przed sprzedażą w przyszłości położonych na Górnym Śląsku dobór ziemskich i zakładów przemysłowych z wyjątkiem placów budowlanych. Trzeba pamiętać, że moja rodzina cały swój majątkowy rozwój zawdzięcza górnośląskim posiadłościom. Ilekroć postąpiłem inaczej, zawsze później bardzo żałowałem"

Pierwsza wojna światowa nie przyniosła uszczerbku ani Świerklańcowi z jego pałacami, ani zakładom przemysłowym. Także 3 Powstania Śląskie przeszły obok, mimo że bracia włączyli się czynnie we wszystkie akcje antypolskie, wszczynane w okolicy. Podczas plebiscytu w Świerklańcu było 359 osób uprawnionych do głosowani, a w tym 116 emigrantów. Za Polską głosowało 71, a za Niemcami 79 osób. 20 czerwca 1922r. nastąpiło uroczyste przyjęcie Śląska przez Polskę i wtedy Donnesmarckowie ujrzeli się... w Polsce.

         
     
           
Strona główna Opinie W sieci Downloads Publikacje O stronie